Tuż po objęciu urzędu prezydenckiego, Donald Trump rozpoczął intensywne działania dyplomatyczne, mające na celu doprowadzenie do zakończenia wojny i przywrócenie pokoju pomiędzy Rosją i Ukrainą. W swojej mowie inauguracyjnej zapowiedział zbudowanie najsilniejszej armii, jaką kiedykolwiek widział świat, ale zadeklarował tez, że miarą sukcesu mają być nie tylko wygrane bitwy, ale zakończone wojny: „Nasz sukces będziemy mierzyć nie tylko wygranymi bitwami, ale także wojnami, które zakończymy, a co być może najważniejsze, wojnami, w których nigdy nie weźmiemy udziału. Moim najwspanialszym dziedzictwem będzie rola rozjemcy i orędownika pokoju. Tym właśnie chcę być, rozjemcą i orędownikiem pokoju”.
Zaprzysiężenie miało miejsce 20 stycznia 2025 roku, i jeszcze w tym samym miesiącu Trump przeprowadził rozmowy z telefoniczne prezydentem Rosji Władimirem Putinem oraz prezydentem Ukrainy Władymirem Zełeńskim, aby rozpocząć proces negocjacji pokojowych. W lutym odbyły się dwa spotkania delegacji USA i Rosji w Rijadzie w Arabii Saudyjskiej. Na początku marca doszło do spotkania prezydenta Ukrainy w Białym Domu, podczas którego USA i Ukraina miały podpisać umowę o współpracy w zakresie zasobów mineralnych i odbudowy, która ustanowiłaby wspólny fundusz inwestycyjny, dając USA dostęp do 50% przyszłych dochodów z ukraińskich zasobów naturalnych w zamian za wsparcie finansowe i inwestycyjne. To wsparcie miało stanowić gwarancje bezpieczeństwa dla Ukrainy. Jednak wizyta Zełeńskiego w Białym Domu zakończyła się skandalem i rozmowy zostały zerwane, a Trump zapowiedział zawieszenie pomocy wojskowej dla Ukrainy.
Podejście liderów europejskich jest drastycznie różne – Europa ewidentnie nie chce zakończenia wojny. Minister spraw zagranicznych Węgier Peter Szijjarto napisał na Facebooku, że Polska wraz z pozostałymi krajami Unii Europejskiej próbuje zablokować negocjacje pokojowe w sprawie Ukrainy, co przyczynia się do międzynarodowej izolacji Wspólnoty. W ciągu zaledwie tygodnia odbyły się dwa szczyty dotyczące „bezpieczeństwa” – w Londynie i w Brukseli, na których Zełeński otrzymał zapewnienie o wsparciu finansowym i wojskowym w jego wysiłkach wojennych i jednoznaczny sygnał, że powinien kontynuować walkę. W obliczu napięć z USA Prezydent Wołodymyr Zełenski otrzymał ciepłe, solidarne przyjęcie od liderów UE, a przewodnicząca Komisji Europejskiej Ursula von der Leyen ogłosiła europejski plan "ReArm Europe" o wartości 800 miliardów euro, które zostaną wydane na obronność, ale także na kontynuowane wsparcie dla Ukrainy, w tym poprzez Europejski Fundusz Pokoju. O ile wzmocnienie militarne Europy jest zgodne z postulatami Trumpa o zwiększenie europejskich wydatków na zbrojenia, o tyle zapowiedź kontynuacji finansowania wojny, budzi jego zdecydowany sprzeciw: "Nie zgadzam się na kolejną rundę niekończącej się wojny w Ukrainie. Ja chcę pokoju, oni chcą pieniędzy i konfliktu! Nawet jeśli oznacza to zepchnięcie nas na skraj III wojny światowej” – skomentował Trump.
Dlaczego Unia Europejska nie wspiera USA w staraniach przywrócenia pokoju? Bo wojna, ciągłe utrzymywanie stanu zagrożenia, jest dla biurokratów unijnych i liberalnych przywódców krajów członkowskich zbawieniem. Wojna pozwala elitom maskować nieudolność rządów narracją o „obronie demokracji”, przerzucając odpowiedzialność za inflację, pogorszenie warunków życia czy inne problemy, na zewnętrzny czynnik – w tym przypadku konflikt zbrojny i jego konsekwencje.
Podczas Monachijskiej Konferencji Bezpieczeństwa wiceprezydent Stanów Zjednoczonych JD Vance powiedział, że największym zagrożeniem dla Europy nie jest Rosja, Chiny, ani żaden inny podmiot zewnętrzny, największym niebezpieczeństwem dla Europy jest zagrożenie płynące z wewnątrz. W 2000 roku PKB Stanów Zjednoczonych i Unii Europejskiej były na podobnym poziomie. Wieloletni Komisarz Europejski Jacques Delors przewidywał, że w 2010 Wspólnota Europejska przegoni pod względem PKB Stany Zjednoczone. Tymczasem, jak podaje Bloomberg Economics, w 2024 roku różnica wielkości pomiędzy potencjałami obu gospodarek sięga 3 bln euro i przewiduje się, że w tym tempie do 2050 r. PKB Unii Europejskiej może być o 40% niższy niż USA. Opublikowany w 2023 roku raport Mario Draghiego „Przyszłość europejskiej konkurencyjności” dostarcza szczegółowej analizy słabości polityki europejskiej, wskazując na strukturalne problemy UE, które wpływają na jej konkurencyjność i dobrobyt obywateli. Draghi ostrzega, że Europa nie nadąża za USA i Chinami w rozwoju zaawansowanych technologii (np. AI, półprzewodniki). Europejskie firmy tkwią w „pułapce średniego poziomu technologicznego” koncentrując się na sektorach jak np. motoryzacja, zamiast inwestować w przełomowe innowacje. Aż 61% całkowitego globalnego finansowania dla przedsięwzięć z obszaru sztucznej inteligencji trafia do firm amerykańskich, 17% – do chińskich i zaledwie 6% – do firm z UE. Europa jest nieefektywna gospodarczo i przeregulowana, a jej polityka klimatyczna jest hamulcem dla konkurencyjności – wysokie ceny energii osłabiają przemysł i zwiększają koszty życia, Europa płaci za energię 2-3 razy więcej niż USA i więcej niż Chiny. Nierealne cele Zielonego Ładu podnoszą koszty dla konsumentów i firm, co sprawia, że ciężar transformacji spada na obywateli i małe przedsiębiorstwa. Wysokie koszty energii i inflacja (wynikająca m.in. z sankcji na Rosję i zerwania tanich dostaw gazu i ropy) zwiększają wydatki gospodarstw domowych. Kłopoty gospodarcze państw Unii są zagrożeniem politycznym dla jej liderów, którzy zamiast zmierzyć się z problemem i szukać rozwiązań, zdecydowali, że lepiej opłaci się zarządzać strachem.
"Zarządzanie strachem" w polityce to strategia, która polega na wykorzystywaniu lęku społecznego jako narzędzia do osiągania celów politycznych. Polega ona na celowym wywoływaniu, podsycaniu lub manipulowaniu obawami ludzi – dotyczącymi np. bezpieczeństwa, gospodarki, migracji czy zmian społecznych – aby wpłynąć na ich postawy, decyzje wyborcze lub poparcie dla określonych działań władzy. Strategia o tyle skuteczna, że strach to pierwotna emocja, która wyłącza racjonalne myślenie i skłania do szybkich, instynktownych reakcji, a także powoduje akceptację działań, które ograniczają prywatność i prawa podstawowe obywateli w imię wyższej racji. Co prawda prowadzi także do polaryzacji społeczeństwa, osłabienia debaty publicznej i manipulacji demokracją, ale to jest koszt, który politycy są gotowi ponieść dla utrzymania władzy. Wojna zmienia perspektywę – jak powiedział były premier Morawicki.
Celem „zarządzania strachem” jest odwrócenie uwagi od realnych problemów i przekierowywanie ich na wykreowane źródło strachu. Pozwala to na zbijanie kapitału politycznego i ułatwia dyskredytowanie i eliminowanie przeciwników politycznych, którzy są opisywani jako niezdolni do dostrzeżenia zagrożenia, lub co gorsze, świadomie im zaprzeczający. To uproszczona wizja świata z jasnym podziałem na “my” i “oni”, gdzie „my” to dobro, a „oni” to zło, które można, a nawet trzeba dehumanizować i stygmatyzować. Tworzenie stanu zagrożenia pozwala budować poparcie społeczne dla rozwiązań zwiększających uprawnienia służb i ograniczanie prywatności. A walka z “zagrożeniami” jest prosta - kluczowe jest udzielenie poparcia dla działań proponowanych przez “handlarzy strachu”. W Rumunii unieważnienie pierwszej tury wyborów prezydenckich w grudniu 2024 roku przez Sąd Konstytucyjny, z powodu rzekomej rosyjskiej ingerencji via TikTok, było uzasadniane zagrożeniem dla "integralności demokracji". Rumuńskie władze mówiły o „skoordynowanej kampanii wspierającej skrajnie prawicowego kandydata Călina Georgescu”, co miało wywołać strach przed destabilizacją kraju i jego euroatlantyckim kursem. Strach ten posłużył do mobilizacji instytucji państwowych i sojuszników w Unii Europejskiej, a także do usprawiedliwienia nadzwyczajnych środków, jak powtórzenie wyborów, a konsekwencji do wyeliminowania prawicowego kandydata z możliwości startu w wyborach. Podobne mechanizmy są widoczne także w Polsce, w kontekście obaw przed wpływem zewnętrznym (tzn. rosyjskim) na politykę wewnętrzną, szczególnie w okresie przedwyborczym. Choć brak dowodów na ingerencję w wybory, narracja o "hybrydowych zagrożeniach" ze strony Rosji jest często wykorzystywana przez rząd (wcześniej PiS a teraz KO) do konsolidacji władzy i dyskredytowania opozycji. Przykładem może być podsycanie lęku przed prorosyjskimi sympatiami wśród przeciwników politycznych, co pozwala rządzącym przedstawiać się jako jedyna tarcza przeciwko „ruskim onucom”.
Utrzymanie stanu zagrożenia jest korzystne dla biurokratów i liberalnych przywódców europejskich, bo wojna na Ukrainie działa jak zasłona dymna, ukrywająca ich nieudolność i kupująca czas na konsolidację władzy. Niechęć do prób Trumpa zakończenia konfliktu wynika z tego, że „peace deal” mógłby obnażyć słabości ich rządów i zmusić do rozliczenia z obietnic poprawy życia obywateli. Strach przed Rosją i chaosem wojennym jest tu nie tylko narzędziem mobilizacji, ale i tarczą ochronną dla elit, które wolą status quo niż niepewność pokoju. Zarządzanie strachem to metoda niezwykle skuteczna, która jednak w ostatnich latach jest ona wykorzystywana zbyt często. W 2020 rządy odbierały wolności i prawa podstawowe obywateli pod pretekstem zagrożenia pandemią, potem straszono zmianami klimatycznymi, ale to okazało się mało skuteczne. Teraz jest wojna. Tylko, że to cyniczne podejście jest skuteczne tylko dopóki społeczeństwo kupuje taką narrację. Pytanie – czy nadal kupuje? Były telewizyjny celebryta Filip Chajzer napisał na swoim profilu facebookowym: „Nie mam pojęcia czy Rosja chce zaatakować Polskę. Nie mam też pojęcia po jakiego grzyba miałaby to robić. Po obejrzeniu faktów w TVN odniosłem jednak wrażenie, że może się to stać mniej więcej pojutrze. No góra za tydzień. Słowo „wojna” odmienione zostało przez wszystkie przypadki. Obrazek za obrazkiem - sprzęt wojskowy, wybuchy, fabryki amunicji, mobilizacja, poligon, karabiny, śmierć (…). Mam rozum i kumam, że szyją strach na kształt COVID. Metodologia jest identyczna. Obrazki grozy, przejęci reporterzy i jeden nurt przekazu. Wszyscy umrą. No chyba, że wydamy na coś obrzydliwą ilość „siana” (…). Pytanie tylko jaki procent widzów swój rozum ma, a ilu bierze ten szajs bezkrytycznie…”. Były premier Leszek Miller podsumował obecna sytuację w Europie we wpisie na X: „Wielokrotnie politycy, zwłaszcza ci znajdujący się w trudnej sytuacji, odwoływali się do działań wojennych jako sposobu na odwrócenie uwagi społeczeństwa od wewnętrznych problemów (…). Angażowanie się w konflikty zbrojne to mechanizmy, które pozwalają zmieniać narrację i wzmacniać autorytet lidera (…), wojna może być nie tylko rzeczywistym konfliktem, ale także narzędziem politycznej gry.”
Wynegocjowanie trwałego pokoju z gwarancjami bezpieczeństwa dla Ukrainy, przyniosłoby podobne gwarancje dla Polski, państw bałtyckich i Unii Europejskiej, pozwoliłoby na ponowny dostęp do taniej rosyjskiej ropy i gazu i położyło kres krwawym walkom, w których ginie i odnosi rany tysiące osób. Czemu mielibyśmy traktować to jako zagrożenie? Póki co MSWiA zapowiada rozesłanie do polskich domów poradników dotyczących postępowania "w sytuacjach różnych zagrożeń", premier Donald Tusk ogłasza plany wprowadzenia "powszechnego szkolenia wojskowego na wielką skalę dla każdego dorosłego mężczyzny w Polsce” i zwiększenie armii, w tym rezerwistów, do 500 tys. osób, a szef resortu spraw zagranicznych wdaje się o publiczny konflikt z administracją Trumpa. Gdy Elon Musk napisał na X, że system Starlink, dostarczany przez jego firmę SpaceX, jest "kręgosłupem ukraińskiej armii" i że jego wyłączenie spowodowałoby załamanie frontu, Sikorski odpowiedział, że Polska płaci za Starlink dla Ukrainy około 50 milionów dolarów rocznie, i ostrzegł, że jeśli SpaceX okaże się niewiarygodnym dostawcą, Polska będzie zmuszona szukać alternatyw. Musk odpowiedział ostro: "Bądź cicho, mały człowieku. Płacisz niewielki ułamek kosztów. I nie ma substytutu dla Starlinka", a do wymiany zdań dołączył sekretarz stanu USA, Marco Rubino, który broniąc Muska, stwierdził, że nikt nie grozi odcięciem Ukrainy od Starlinka, ale bez tego systemu Ukraina już by przegrała wojnę.
"Panie Mariuszu - jak można Pana wesprzeć?" - zadał mi pytanie jeden z moich subskrybentów. Blog na Substacku jest to hobby czasochłonne, ale nie planowałem tej działalności, jako źródła dodatkowego dochodu (do tej pory mam jednego płatnego subskrybenta ochotnika). Ale jeśli ktokolwiek uważa, że warto udzielić mi wsparcie finansowe - to poniższa zrzutka daje taką możliwość. Za każdą wpłatę - serdecznie dziękuję :)
Źródła:
https://commission.europa.eu/topics/eu-competitiveness/draghi-report_en