Propaganda to nie dziennikarstwo
Selektywne przedstawianie faktów (cherry-picking), etykietowanie i stygmatyzacja, pomijanie kontrargumentów, dyskredytowanie ekspertów spoza oficjalnej narracji to nie dziennikarstwo lecz propaganda.
Powiedzieć, że dziennikarstwo polskie sięgnęło dna w czasach pandemicznych to banał, ale ostatni artykuł w portalu prawo.pl (Pseudonaukowe mity w poselskich interpelacjach - potrzebna lepsza kontrola?) pokazuje, że można upaść niżej. Tekst autorstwa Ingi Stawickiej to propagandowa agitka, pełna insynuacji bez pokrycia w faktach, której celem nie jest analiza problemu, tylko zakorzenienie w czytelniku pożądanej narracji.
„Wpływ szczepień na liczne przypadki autyzmu czy weganizm jako dieta powodująca nowotwory - to tylko niektóre przykłady pseudomedycznych stwierdzeń, jakie padają w poselskich interpelacjach, ogólnie dostępnych na stronach sejmowych” – pisze pani Inga Stawicka, niegdyś żurnalistka regionalnej „Gazety Wyborczej” – i dodaje „Podobne przykłady medycznej dezinformacji można usłyszeć podczas posiedzeń niektórych zespołów parlamentarnych. Przepisy mające zapobiegać takim sytuacjom już są, gorzej z ich egzekwowaniem. A przecież interpelacjom, które nie są merytoryczne, nie trzeba nadawać biegu - wskazują prawnicy.”
Kto decyduje, co jest medyczną dezinformacją, a co aktualnie obowiązująca wiedzą? Pani Inga?
Autorka stawia tezę, że niektóre interpelacje poselskie, zwłaszcza te, które dotykają spraw wokół, których istnieje „konsensus naukowy” i uzgodniona narracja, nie powinny w ogóle być procedowane i pozostawione bez odpowiedzi, jako, że „stwierdzenia padające w interpelacjach (i nie tylko) są sprzeczne z nauką, aktualną wiedzą medyczną albo zawierają na przykład mniej lub bardziej zawoalowane, porównania do wojennych działań nazistów”. Jako przykład takiej niechcianej interpelacji podaje zapytania poselskie dotyczące legalności aborcji w 9 miesiącu ciąży, oburzając się, że „legalna aborcja jest określana jako zabieg, w którym zdolne do samodzielnego życia dzieci są mordowane”. Chodzi o interpelację, w której poseł odnosił się do sytuacji w szpitalu w Oleśnicy, w którym lekarka, Gizela Jagielska, wykonała zabieg aborcji w 9. miesiącu ciąży, „ponieważ dziecko było nieuleczalnie chore, a ciąża miała zagrażać zdrowiu i życiu matki”.
Sprawa z Oleśnicy dotyczyła pacjentki, która w 36. tygodniu ciąży (9. miesiąc) zdecydowała się na przerwanie w szpitalu w Oleśnicy, z powodu zagrożenia jej zdrowia psychicznego, wynikającego m.in. z diagnozy wrodzonej łamliwości kości u płodu. Zabieg przeprowadziła dr Gizela Jagielska, stosując metodę indukcji asystolii płodu (podanie chlorku potasu w serce płodu, co prowadzi do jego śmierci przed wywołaniem porodu). Pacjentka początkowo była leczona w Centralnym Szpitalu Klinicznym Uniwersytetu Medycznego w Łodzi. Lekarze zaproponowali cesarskie cięcie w znieczuleniu ogólnym, by zakończyć ciążę, z zapewnieniem opieki pediatrycznej dla dziecka. Pacjentka odmówiła i wypisała się na własne żądanie, wspierana przez organizację Legalna Aborcja i fundację FEDERA, które domagały się indukcji asystolii. Zabiegu podjął się szpital w Oleśnicy, placówka, która jest znana z przeprowadzania aborcji w przypadkach, gdy inne szpitale odmawiają. Dr Jagielska, która wstrzyknęła dziecku truciznę w serce, twierdzi, że zabieg był zgodny z prawem, opierając się na przesłankach medycznych i rekomendacjach WHO oraz FIGO, które definiują aborcję jako proces prowadzący do porodu martwego.
Sprawa to wywołała ogromne kontrowersje, które dotyczą kwestii prawnych, etycznych, medycznych i społecznych. W Polsce aborcja jest regulowana przez ustawę o planowaniu rodziny, ochronie płodu ludzkiego i warunkach dopuszczalności przerywania ciąży. Po wyroku Trybunału Konstytucyjnego z 2020 roku legalne przerwanie ciąży jest możliwe tylko w dwóch przypadkach: gdy ciąża zagraża życiu lub zdrowiu matki (bez określonego limitu czasowego) oraz gdy ciąża jest wynikiem czynu zabronionego (np. gwałtu lub kazirodztwa), do 12. tygodnia ciąży. Brak precyzyjnej definicji "zagrożenia zdrowia" i włączanie w to zdrowia psychicznego (krytycy wskazują, że zaświadczenie psychiatryczne o zagrożeniu zdrowia psychicznego może być nadużywane jako "wytrych" do aborcji na żądanie, nawet w zaawansowanej ciąży) oraz niejasności dotyczące procedur w zaawansowanej ciąży (po 24. tygodniu, gdy płód jest zdolny do samodzielnego życia) prowadzą do sporów interpretacyjnych.
Prawnicy i organizacje pro-life (np. Ordo Iuris, Fundacja Pro-Prawo do Życia) twierdzą, że uśmiercenie płodu zdolnego do życia może być traktowane jako przestępstwo.
Prezes PTGiP, prof. Piotr Sieroszewski, twierdzi, że po 24. tygodniu ciąży nie ma mowy o aborcji, lecz o porodzie, a uśmiercenie płodu jest niezgodne z prawem, chyba że wady płodu uniemożliwiają przeżycie (np. w przypadku bezczaszkowia). Zwraca się uwagę, że choroba płodu nie była letalna – wiele dzieci z tą diagnozą żyje i funkcjonuje.
Użycie chlorku potasu budzi szczególne emocje ze względu na swoją brutalność i celowe doprowadzenie do śmierci płodu.
Dla autorki portalu prawo.pl sprawa jest prosta – żadnego problemu nielegalności nie ma, bo tak twierdzi „ministra” zdrowia Leszczyna. A ona przecież zalicza się do „legitnych” ekspertów, w odróżnieniu od „ekspertów kontrowersyjnych”, którzy wyznają „pseudomedycynę” opierając się na „rzekomo naukowych badaniach”. Pani leszczyna, „ministra” zdrowia jest polonistką. Pani Inga sugeruje, że „pseudo ekspertem” jest dr Piotr Witczak, biolog medyczny, immunolog, czyli osoba „bez kwalifikacji”, która głosi teorie łączące szczepienia z autyzmem powołując się na badania, które są niewiarygodne. Oczywiście Pani Inga nie podaje konkretnych przykładów takich badań ani nie analizuje ich metodologii, nie podaje kontrargumentów powołując się na inne badania, co pozwala na dyskredytowanie wszelkich publikacji kwestionujących bezpieczeństwo szczepień a priori. Tego typu język z automatu nadaje negatywny wydźwięk teoriom krytykującym oficjalną narrację i osobom je popierającym. Brak odniesienia do źródeł sprawia, że dyskusja jest jednostronna, a czytelnik nie ma szansy na zapoznanie się z alternatywnymi punktami widzenia.
Selektywne przedstawianie faktów (cherry-picking), etykietowanie i stygmatyzacja, pomijanie kontrargumentów, dyskredytowanie ekspertów spoza oficjalnej narracji sprawia, że to co uprawia Pani Inga, to nie dziennikarstwo lecz propaganda. Pani Inga przyjmuje perspektywę, która ignoruje fakt, że nauka rozwija się przez kwestionowanie dogmatów, których wyznawcą jest autorka.
"Panie Mariuszu - jak można Pana wesprzeć?" - zadał mi pytanie jeden z moich subskrybentów. Blog na Substacku jest to hobby czasochłonne, ale nie planowałem tej działalności, jako źródła dodatkowego dochodu (do tej pory mam jednego płatnego subskrybenta ochotnika). Ale jeśli ktokolwiek uważa, że warto udzielić mi wsparcie finansowe - to poniższa zrzutka daje taką możliwość. Za każdą wpłatę - serdecznie dziękuję :)
Źródło: https://www.prawo.pl/zdrowie/pseudomedycyna-w-interpelacjach-jakie-konsekwencje-dla-poslow,533723.html
To nie tak.
To, co pisze pani Inga Stawicka jest zupełnie i kompletnie bez znaczenia. Ludzi, którzy z głupoty albo za pieniądze piszą, myślą, mówią absurdy albo po prostu rzeczy złe i grożne dla całej ludności można znaleźć dziesiątki i setki tysięcy. To nie ma znaczenia, co oni mówią i piszą. Znaczenie ma to: Kto i w jakim zakresie tym treściom nadaje rezonas, tym treściom poprzez publikacje nadaje rozgłos i wartość. Tymi treściami poprzez ich rozpowszechnianie stara się zmienić rzeczywistość na nieludzką, bo dla niego członkowie populacji nie są wcale ludźmi w rozumieniu jednostek posiadających taką samą godność i wolność, i zasługującymi na taki sam szacunek jak ten, kto wpomniane złe treści publikuje i rozpowszechnia.
To redaktor naczelny gazety, platformy, kanału. To właściciel gazety, platformy, kanału. To oni, publikują te wszystkie rzeczy. To oni są sprawcami ich istnienia w świecie publicznym, to oni a nie jakaś biedna wysługująca się za pieniądza lub z głupoty osoba.
Próba wskazania jako "winnego" tego, kto podpisany jako pracownik na umowę zlecenie lub o pracę, sygnuje jakieś głupoty jest błędem. Te osoby to zderzaki. Wymienne w dowolnym momencie jeśli trzeba, z ogromnym rezerwuarem chętnych.
Dlaczego są chętni? Dlaczego instnieje rezerwuar? Dlatego, że opętanie chciwością nie ma charakteru "dyskretnego", czyli jego stany to nie jest wyłącznie "tak" lub "nie", ale cała przestrzeń między tymi możliwościami. To znaczy, że masa ludzi, a może większość jest tym w pewnym stopniu "opętana", to znaczy, że:
1. Własną, często tylko doraźną, korzyść stawia jako ostateczne kryterium podejmowanych działań, decyzji, zajmowanych postaw życiowych.
2. Innych ludzi traktuje jak "zasób", istniejący w celu osiągania i generowania własnych korzyści. Inni w tej perspektywie nie są postrzegani jako ludzie, a cała zbiorowość jest postrzegana jako walka wszystkich ze wszystkimi o własne egoistyczne korzyści.
Pytanie jest takie: Czy możesz liczyć na innych, czy masz liczyć wyłącznie na siebie? Realnie, w Polsce a może i w dużej części świata - odpowiadamy: Umiesz liczyć, licz na siebie! Zatem na siebie liczy pani Inga, jej kierownik i pracodawca, szef platformy i gazety, bogacz, polityk itd. Egozim rozrywa tkankę społeczną, niszczy więzi, generuje jeszcze większy egoizm, zgodnie z którym niech się inni martwią o siebie. A my? To co, jesteśmy tak naprawdę razzem czy osobno?
http://blog.zbyszeks.pl/60/smierc-egoizm-i-glupota-czyli-o-nas/